• sg1.jpg
  • sg2.jpg
  • sg3.jpg
  • sg4.jpg
  • sg5.jpg
  • sg6.jpg

Dziękuję panu Tomaszowi Kordali - redaktorowi naczelnemu półrocznika "Nasze Korzenie" - za wyrażenie zgody na przedruk artykułu Tragiczny los Landsturm Infanterie Bataillon 1 Hagenau.

Rodzina Fechterów ok. 1905r.: Józef Fechter (stoi trzeci od lewej), jego żona Jose'phine Voglar (druga od lewej), jego brat Alois Fechter (1889 - 1959) - dziadek 

autora artykułu (pierwszy od lewej), po prawej stronie pozostałe rodzeństwo, przed nimi siedzą rodzice, identyfikacja małych dzieci niepewna.

Jean-Luc Fechter  

Blinno, 1 lutego 1915 roku.

Tragiczny los „Landsturm Infanterie Bataillon 1 Hagenau”

(tłumaczenie z języka francuskiego Andrzej Kordala; tłumaczenie z języka niemieckiego Gunther Fuchs)

         Są zdarzenia z czasów Wielkiej Wojny, które zatarły się w pamięci zbiorowej. Jednak przedstawioną poniżej historię udało mi się szczęśliwie odkryć i uratować od zapomnienia. Natrafiłem na nią najzupełniej przypadkowo prowadząc poszukiwania genealogiczne związane z osobą mojego stryjecznego dziadka, Józefa Fechtera (1874-1915), poległego w Blinnie w Polsce, o świcie pierwszego lutego 1915 roku, razem z 52 towarzyszami broni.

Historia odkrycia

Gdy zapoznawałem się z aktem zgonu Józefa Fechtera ogromnie zaskoczyła mnie informacja, iż zginął on w Blinnie, w Polsce. Natrafiłem oto na zupełnie nie znany mi rozdział historii mojej rodziny, co niezwykle pobudziło moją ciekawość i zachęciło do dalszych poszukiwań.

Przypadek sprawił, że niedługo potem natknąłem się na książkę opisującą historię wioski Schleithal (miejscowość i gmina w Alzacji – przyp. tłum.). Zostali w niej wymienieni trzej mieszkańcy tej wioski, którzy zginęli tego samego dnia i w tym samym miejscu. To co początkowo wydało mi się jedynie drobnym faktem z życia armii, pozbawionym większego znaczenia, nieoczekiwanie przywiodło mnie do wniosku, że musiało się tam wydarzyć coś naprawdę ważnego.

W czasach kiedy sieć internetowa była podobna do bełkotu, znalezienie takiego miejsca jak Blinno nie było sprawą prostą. Wreszcie polski kolega z pracy przyszedł mi z pomocą i zlokalizował to sławetne Blinno, które znajduje się na północny zachód od Warszawy, blisko niewielkiego miasta Sierpca. Obecnie jest to niewielka osada licząca kilkudziesięciu mieszkańców, natomiast w roku 1915 był tam tylko folwark otoczony dużą własnością ziemską.

List w języku polskim wysłany do tej gminy w dniu 3 maja 1998 roku pozostał bez odpowiedzi. Ale w czerwcu 2003 roku pomogło mi otwarcie granic na Wschód. Zdecydowałem się więc pojechać do Blinna, aby – nawet gdybym nie znalazł tam nic konkretnego – nasycić się widokiem tego miejsca.

 

Wyjeżdżam z dworca autobusowego w Karlsruhe. Po dwudziestu godzinach autobus wysadza nas w Łodzi. W końcu docieram do Płocka, miasta położonego 60 km od Blinna, które ma stać się bazą wypadową dla moich dalszych poszukiwań. Dzięki rekomendacji pani kustosz z lokalnego muzeum zatrzymuję się w Domu Darmstadt, instytucji będącej rodzajem ośrodka kulturalnego, która została sfinansowana przez Niemców, jako swego rodzaju reparacje za zniszczenia wojenne. Moje pojawienie się tam wzbudziło zainteresowanie. Tego samego wieczoru w salonie Domu Darmstadt, gdzie osoby tam przebywające mają zwyczaj się spotykać, zadano mi szereg pytań. Odnoszę wrażenie, że moja mała historia (przetłumaczona na język polski przez jednego z mieszkańców) zainteresowała to nieduże środowisko.

Następnego dnia rano dziewczyna z recepcji informuje mnie, że zgłosił się ktoś, kto mógłby zabrać mnie do Blinna. Oczywiście przystaję na to z przyjemnością! Można powiedzieć, że dzień zapowiada się dobrze, to wspaniała wiadomość! Nie znam jeszcze mojego dobroczyńcy. Będzie nim Zenek, pracownik Domu Darmstadt, który zabiera mnie 18 czerwca 2003 roku swoim podrasowanym Golfem, z którego jest bardzo dumny. Samochód odjeżdża po naciśnięciu na guzik, tak samo jak Renault Mégane, co wyjaśnia mi Zenek. Mówi on tylko po polsku, więc porozumiewamy się z trudem. Stara się swoim samochodem zrobić na mnie wrażenie. Daję mu od razu do zrozumienia, że nie jestem zwolennikiem jego popisów i proszę go, żeby prowadził ostrożnie. Jeden z Fechterów nie wrócił z Polski i niech to wystarczy! Szybko to zrozumiał i nasza podróż będzie przebiegać bez przeszkód.

I oto przejeżdżamy przez polską wieś, bardzo jeszcze rolniczą i tradycyjną, poprzecinaną pięknymi lasami sosnowymi i brzozowymi. Wiele ubogich osób ustawiło się na skraju drogi, aby sprzedać kilka grzybów zebranych w okolicznych lasach.

W końcu zbliżamy się do Blinna, droga w prawo prowadzi do wioski. Dwóch dziadziusiów na rowerach dyskutuje na poboczu drogi. Zenek zatrzymuje samochód i zasięga języka. Wyłowienie z ich rozmowy choćby jednego zrozumiałego słowa jest dla mnie niemożliwością, w każdym razie Zenek zdaje się uchwycił trop i skręca w prawo w polną drogę. Znajduje się tam gospodarstwo rolne, położone na uboczu. Młody właściciel zbliża się do nas i Zenek zadaje mu pytania. Jego ojciec, człowiek w podeszłym wieku, w połowie bezzębny, dołącza do nas. Również i teraz jest dla mnie niemożliwe aby uchwycić najmniejszą okruszynę ich języka, ale szybko rozumiem, że musieli dojść do jakichś wniosków, kiedy stary człowiek wskazuje ręką kępę zieleni znajdującą się w środku pola, w odległości ok. 200 metrów.

Ślady wojny, krzyż... być może groby? Myśli tłoczą się w głowie, kiedy Zenek daje mi znak, aby iść za nim piaszczystą drogą, która wije się wokół pola z ziemniakami. I oto jesteśmy na miejscu.

Przed nami pojawia się niewielka dżungla, zamknięta w czworoboku pełnym zieleni o ramionach 15 na 18 metrów. Mieszają się tam drzewa, krzewy i – oczywiście nie do pokonania – jeżyny i pokrzywy. W końcu udaje się nam utorować sobie przejście. Postument wymurowany z kamieni, w które obfitują okoliczne pola, wyłania się spod wybujałej roślinności. Nie ma już krzyża, ale jakaś pobożna dusza postawiła świeczkę. Wielka granitowa kula, która tam się poniewiera, stanowi dodatkowy dowód, że jesteśmy rzeczywiście na miejscu starego pomnika. To miejsce byłoby więc z całą pewnością miejscem wiecznego spoczynku brata mojego dziadka. Nie mam na to dowodu, ale jestem już o tym przekonany. Teren jest prywatny, nikt się tam nie zbliża przez uszanowanie dla tego miejsca.

Dobrze byłoby znaleźć zdjęcie. Mimo to dzień ten kończy się pełnym sukcesem. W miejscu zamieszkania, dziewczyna pełniąca dyżur, która bardzo dobrze mówi po niemiecku, opowiada mi, o czym mówiono po naszym powrocie do Płocka.

Według relacji naszego starego wieśniaka, pięćdziesięciu żołnierzy niemieckich poległych podczas I wojny światowej zostało pochowanych w tamtym miejscu. Ponadto pamięta on czasy, kiedy było ono pielęgnowane przez niejakiego Pompeckiego, który musiał uciekać do Gdańska, gdy nadeszli komuniści w 1945 roku. Dowiaduję się także, że należałoby udać się do miejscowości Szczutowo, sąsiedniej wioski, której Blinno jest podporządkowane administracyjnie, aby zasięgnąć informacji w ewentualnym archiwum.

Dzisiaj, 20 czerwca 2003 roku, będę miał ostatnią okazję, aby pojechać do Szczutowa. Docieram tam taksówką za skromną sumę 20 euro za 50 km. Wyrzucony pośrodku wioski, nieznający języka polskiego, nieposiadający żadnego kontaktu, muszę improwizować!

Opodal niewielkiego akwenu wznosi się bardzo malowniczy, mały, drewniany kościółek, a obok niego budynek w tym samym stylu, drzwi szeroko otwarte! Oczywiście ksiądz proboszcz na wiosce to zawsze dobry adres! Lecz niestety, nie ma proboszcza na horyzoncie! W trakcie krótkiego rekonesansu po pustych uliczkach, krótko przed południem, spotykam dwóch młodych ludzi, którzy mówią tylko po polsku. Mijam ich znowu kiedy wracam nieco później. Faktycznie, mówię sobie, pójście do szkoły mogłoby być dobrym wyjściem z sytuacji. Tam mógłbym znaleźć jakieś wskazówki, korzystając z większej znajomości języków obcych. Moi dwaj kompani dobrze zrozumieli słowo „school”, więc towarzyszą mi bardzo chętnie do gminnej szkoły. Jest to ostatni dzień zajęć szkolnych i atmosfera jest świąteczna. Na korytarzu mijam damę o sympatycznym wyglądzie, która zna zaledwie kilka słów w języku angielskim, ale wzywa na pomoc swoją córkę Olę. Ola ma dobrze opanowany język, wyraża zainteresowanie moją historią i bardzo chętnie pełni obowiązek tłumacza. Proponuje mi nawet, że pójdzie ze mną do urzędu gminy, który znajduje się dokładnie naprzeciwko.

W tej małej wiosce wszyscy się znają, a stosunki między ludźmi są bardzo zażyłe. Po kilku minutach wójt gminy zjawia się w biurze z dokumentami pod pachą. Jest już zorientowany w moich poszukiwaniach, przekopał swoje archiwum, ale na próżno. Samo istnienie owego zbiorowego grobu nie jest (lub już nie jest) oczywiste dla władz gminnych. Dyskusja w biurze jest bardzo ożywiona, a dwie sekretarki starają się nam pomóc najlepiej jak potrafią. Ola wypełnia doskonale swoją misję tłumacząc wszystkie pytania, które zadaję, oraz odpowiedzi. Niestety, nie dowiadujemy się niczego więcej na interesujący nas temat.

Ola jest wyraźnie zainteresowana tym zagadkowym grobem, którego nikt nie zna. Służę za przewodnika jej ojcu Józefowi i wskazuję drogę. Wieśniak spotkany dwa dni temu, oczywiście mnie poznaje. Jeszcze raz Ola umożliwia mi zadanie wszystkich niezbędnych pytań. Potwierdza, że pięćdziesięciu żołnierzy niemieckich zostało tu pochowanych, na terenie tego czworoboku, podczas pierwszej wojny światowej.

Zwabiony widokiem naszego niewielkiego zbiegowiska, inny rolnik podjeżdża do nas traktorem i przedstawia się jako M. Paczkowski. Jego ojciec, osoba najstarsza wiekiem w wiosce, powinien wiedzieć na ten temat nieco więcej, ale jest chory i w tym momencie nie może odpowiadać na pytania. Tych kilku ludzi zastanawia się jak pomóc, abym mógł posunąć naprzód moje dochodzenie. Jest jedna sprawa, co do której wszyscy są zgodni, a mianowicie, że były płyty z wygrawerowanymi nazwiskami pochowanych w tym miejscu żołnierzy. Aby się upewnić, decydujemy aby udać się na miejsce. Ale tam znowu szczęście nie uśmiecha się do nas, nie ma żadnych śladów owych sławetnych płyt kamiennych, wszystko zniknęło. Czyżbyśmy przybyli za późno? Kto je zabrał? Wandale? Kolekcjonerzy?

Powrót do Szczutowa. Po drodze zatrzymujemy się w miejscowości Gójsk, całkiem blisko Blinna. Znajduje się tam inna zbiorowa mogiła, ta z kolei, datowana na rok 1915, jest znana i udokumentowana. Otacza ją kilka tarmoszonych przez wiatr brzóz, wielki łańcuch opasuje jej obwód. Wygląda na to, że walki w Blinnie wpisują się w szerszy kontekst. Usiłuję odczytać kilka napisów wygrawerowanych na wielkiej kamiennej płycie ustawionej pośrodku tego miejsca, mimo że lodowaty wiatr nagle spadł na nas. Trzeba przyznać, że jest to zadanie niemal niemożliwe dla kogoś, kto nie opanował języka niemieckiego. Płyta kamienna również stwarza mi kilka problemów ponieważ minione lata bardzo ją uszkodziły, a zimno nie ułatwia sytuacji. Wreszcie dochodzę do końca:

„Dieser Hügel deckt 81 Deutschen 99 Russen” 1915

Napis ten został złożony w urzędzie gminnym w Szczutowie, lecz tam zapisano go wadliwie, gdyż pozwalał błędnie sądzić, że została tu pochowana ludność cywilna. Zadowolony, że mogłem ustalić historyczną prawdę, spędzam bardzo uroczysty wieczór z Olą i jej rodzicami. Nazajutrz opuszczam ten ujmujący kraj i moich nowych przyjaciół, ale z obietnicą powrotu. Ola również obiecuje mi, że będzie prowadzić dalej poszukiwania na miejscu i że będzie mnie informować na bieżąco.

Kilka dni po moim powrocie do Alzacji, gdy głowę mam jeszcze pełną godnych pamięci wspomnień z mojej polskiej przygody, otrzymuję 14 września 2003 roku przez Internet wiadomości od Oli i to jakie wiadomości! Ola oznajmia mi, że wróciła na miejsce ze swoim przyjacielem Jackiem i razem odkryli kawałek betonowej płyty z napisem, który wyłonił się z ziemi. Zachwyceni tym odkryciem kontynuowali przekopywanie gruntu, aż wydobyli na światło dzienne prawie całość, na którą złożyły się fragmenty z dwóch płyt, które zawierały nazwiska żołnierzy pochowanych w tym miejscu. W chwili gdy mogli odczytać: „J. FECHTER” na kawałku płyty, ich emocje sięgnęły zenitu. Ola pisze do mnie: „I was so happy.”

Moje podekscytowanie było nie mniejsze niż jej. Łatwo mogę sobie wyobrazić ogromną radość jaka musiała ją opanować, gdy wreszcie znalazła potwierdzenie miejsca pochówku mojego stryjecznego dziadka.

Podczas odczytywania wszystkich tych nazwisk, które Ola mi przepisała, w większości swojskich, pewna myśl przychodzi do głowy. A jeżeli wszyscy ci żołnierze pochodzili od nas? Być może wystarczyłoby ich zidentyfikować, aby odnaleźć ich potomków i przedstawić ich historię w odniesieniu do każdego konkretnego żołnierza? Ogólnie rzecz biorąc, żołnierze Landsturmu (pospolitego ruszenia – przyp. tłum.), z samej definicji – starsi, powinni byli mieć żony i dzieci. To z kolei powinno ułatwić identyfikację potomków, ponieważ chodzi tu o potomstwo w linii prostej, a nie równoległej, jak mogłoby to mieć miejsce w przypadku żołnierzy młodych, nieżonatych.

Systematyczna penetracja ksiąg zgonów gminy Outre-Forêt (w północnej Alzacji – przyp. tłum), w poszukiwaniu żołnierzy poległych w Blinnie pamiętnego dnia 1 lutego 1915 roku, okaże się owocna. Trzeba jednak stwierdzić, że część żołnierzy, ci mianowicie, którzy nie pochodzili z tego regionu, nie są „identyfikowalni”. Poszukiwania w Wissembourgu, w lokalnej gazecie „Weissenburger Zeitung”, nie przyniosły większych rezultatów, wykaz żołnierzy niemieckich zmarłych na froncie urywa się tuż przed badanym okresem! Powód tego odnajduję trochę później w Archiwum Okręgowym departamentu Bas-Rhin (Dolny Ren), w piśmie sygnowanym przez Ministerstwo Wojny w Berlinie, które zatroskane (rzekomo) o oszczędności surowców do produkcji farby drukarskiej, zabroniło druku, a zatem publikowania Verlustlisten poległych żołnierzy niemieckich! W końcu, przez przypadek, znajduję w lokalnej gazecie w Sélestat – „Schlettstadter Tagesblatt” pełną listę żołnierzy poległych w Blinnie i ich pochodzenie. Można sądzić, że administracja niemiecka była wówczas mniej chętna do wprowadzania w życie zarządzeń wydawanych przez Ministerstwo Wojny w Berlinie.

Równolegle postępują poszukiwania rodzin. Idąc po różnych śladach znajduję zdjęcia, opowiadania, karty pocztowe, a nawet dziennik wojenny u rodziny Vogel w Mothern, podobnie jak inny dziennik, w posiadaniu rodziny Lstm. Martina Junga w Hunspach.